Zdjęcie: Katarzyna Szyngiera / Facebook.com

Za to, że była na demonstracji w obronie praw kobiet i miała na ramionach tęczową flagę została zaatakowana przez rzeszowskich nacjonalistów. Mowa o Katarzynie Szyngierze, reżyserce teatralnej.

Kiedyś myślałam, że otwarcie na ulicy mężczyźni byli w stanie zrobić krzywdę kobietom w czasie II wojny światowej, może za komuny. To były dziwne i przerażające czasy. Od tych, którzy je pamiętają, często słyszałam, że ciemiężyła ich władza, dlatego było, tak jak było. Ja tego nie pamiętam i pamiętać nie mogę. Urodziłam się w wolnej Polsce. To był początek lat 90.

Wolność i poszanowanie drugiego człowieka, możliwość wypowiadania się na różne tematy, poszanowanie zdania innych, nawet tego odmiennego, było i wciąż jest dla mnie czymś tak naturalnym, jak to, że oddycham, jem, piję.

Każdą agresję, szczególnie tą kierowaną w stosunku do kobiet ze strony mężczyzn, uznawałam za coś tak skrajnego, wręcz patologicznego, co jest powszechnie potępiane i piętnowane, a oprawcy prędzej czy później płacą za swoje występki.

Gdy budzisz się w Polsce PiS

Nagle jednak obudziłam się w Polsce, gdzie agresja wobec kobiet, które wychodzą na ulice w obronie własnego niezbywalnego prawda do podejmowania decyzji o własnym ciele, jest akceptowana. I to przez kogo! Przez władzę, która zachęca skrajnie prawicowych młodych mężczyzn do agresji wobec kobiet w imię pseudoobrony kościoła.

Kiedy słyszałam o takich przypadkach, gdzieś w Polsce brzmiało to dla mnie abstrakcyjnie. OK, w Rzeszowie też się gromadziły podejrzane grupki narodowców przed kościołami czy kurią. OK, trochę wyglądali przerażająco, szczególnie gdy krzyczeli. Byłam jednak przekonana, że nie posuną się aż tak daleko. Sama przechodziłam koło nich z duszą na ramieniu, ale jednak z przekonaniem, że mimo wszystko kobiety fizycznie nie zaatakują.

Z tego przekonania wyleczyłam się szybciej, niż mi się wydawało. Środa (28 października). Godz. 17:00. Piąty w Rzeszowie strajk kobiet. Prawie trzytysięczny tłum zgromadził się przed pomnikiem Czynu Rewolucyjnego. Sporo młodych kobiet. Mężczyzn też nie brakowało.

Grzeczne już byłyśmy

W głośnikach i na ustach zgromadzonych wciąż powtarzające się „wypierdalać!”. Może i mocne stwierdzenie, ale demonstracja sama w sobie była pokojowa. A że przekleństwa się sypały, to już raczej przejaw ostateczności. Grzeczne już byłyśmy.

Z takim nastawieniem w środę na kobiecą demonstrację poszła także reżyserka teatralna Katarzyna Szyngiera. Rzeszowscy miłośnicy teatru znają ją z fenomenalnego, wielokrotnie nagradzanego spektaklu „Lwów nie oddamy”, który można zobaczyć w Teatrze im. W. Siemaszkowej.

Nie spodziewała się, że ją oraz cztery inne kobiety, które z nią wracały po demonstracji do domu, zaatakuje grupka około 10 nacjonalistów. Chociaż powinna, bo miała na sobie tęczową flagę, a w państwie PiS, a przynajmniej na Podkarpaciu w bastionie partii Jarosława Kaczyńskiego, za takie „zbrodnie” należy się przecież wpierdol.

Gdy „obrońcy” kościoła atakują kobiety…

Z takiego założenia przynajmniej wyszło około 10 nacjonalistów – „obrońców” kościoła, którzy zaatakowali pięć kobiet na ul. Sokoła.

– Stałam już przy schodkach do „Parole” (restauracja w podziemiach teatru – przyp. red.) i rozmawiałam z kelnerem. Nagle dziewczyny zaczęły do mnie krzyczeć, że goni nas grupka mężczyzn. Kelner, widząc co się dzieje, powiedział, żebyśmy weszły do środka – relacjonuje mi środowe zdarzenie Katarzyna Szyngiera.

Lepiej tę sytuację pamięta Milena Czarnik, scenografka, która była wówczas z Szyngierą. Szła na końcu pięcioosobowej grupki. Gdy już była przed teatrem, zatrzymała się zrobić zdjęcie grupie stojącej przed klasztorem oo. Bernardynów. Jak twierdzi, dla dokumentacji, by pokazać kontrast w liczbie uczestników kobiecej demonstracji i „obrońców” kościoła.

„Kurwo, zdejmij to. Szmato!”

– Nagle usłyszałam, że jeden z mężczyzn zaczął krzyczeć do Kasi, która miała zarzuconą na kurtkę tęczową flagę, „Kurwo, zdejmij to. Szmato!” – wspomina Milena Czarnik. – Myślałam, że na krzykach się skończy i dołączy do grupy stojącej przy kościele. Nagle zauważyła, że idzie z grupą w stronę przejścia. Wtedy krzyknęłam do dziewczyn: „Oni nas gonią”. Byłyśmy wówczas jednym potencjalnym celem ich agresji – dodaje.

Kobiety wówczas wbiegły do restauracji. Kelner w ostatniej chwili zamknął na klucz drzwi z przodu restauracji. Te z tyłu, które prowadzą na dziedziniec, w ostatniej chwili zamknęła jego koleżanka. Nacjonaliści dobijali się do restauracji waląc w szklane drzwi.

– Wyszedłem przed restaurację informując ich, że zadzwonimy na policję. Oczywiście posypały się pod moim adresem obelgi, wyzwiska i przekleństwa – mówi mi Michał Orłów, kelner z restauracji Parole & Art Bistro.

– Widać od razu było, że to ludzie, którzy nie chcieli bronić żadnych wartości. Szukali tylko zaczepki. Zresztą, trudno nazwać mężczyznę, który chce uderzyć kobietę, że broni jakichś wartości… – dodaje.

Interwencja policji 

Michał uważa, że to, co wydarzyło się w środę, to efekt nakręcania przez polityków jednych na drugich. – Osoby, które myślą, że sprawują władze chcą nas poróżnić, wprowadzając swoje chore wizje do tego kraju – mówi kelner teatralnej restauracji.

Po około pięciu minutach od całego wydarzenia na miejscu pojawiła się policja. – Byli uzbrojeni po zęby, ale pomocni i empatyczni. Pytali, czy nic się nam nie stało. Odprowadzili nas do samochodu i do wejścia służbowego w teatrze – wspomina Milena Czarnik.

Środową interwencję policjantów w „Parole” potwierdza podkom. Ewelina Wrona z Komendy Wojewódzkiej w Rzeszowie. – Zgłoszenie dostaliśmy około 20:00. Grupa nieznanych mężczyzn miała zaczepić kobiety, które przestraszyły się i weszły do restauracji – wyjaśnia podkom. Wrona.

– Policjanci po dotarciu na miejsce nie zastali osób zakłócających porządek. Kobiety wyszły z lokalu i wróciły do domu – dodaje.

Zdarzenie zarejestrowane przez monitoring 

Dla Katarzyny Szyngiery środowe zajęcie było na tyle mocnym przeżyciem, że postanowiła złożyć zawiadomienie na policji o popełnieniu przestępstwa.

– Wiem, że ci mężczyźni zostali zarejestrowani przez monitoring. Dziś mamy także czasy, że trzeba takie zdarzenia zgłaszać, nawet jeśli nie miałyby one żadnego efektu – mówi Katarzyna Szyngiera. – Jeśli ktoś chce użyć wobec mnie przemocy fizycznej, to naturalne, że w zdrowym kraju chce takie rzeczy zgłaszać – dodaje.

Gorzką refleksją po tym zdarzeniu jest to, że ani mnie, ani Szyngiery nie zaskoczyło to, co się stało. Reżyserka uważa wręcz i słusznie, że do tego przyczynił się Jarosław Kaczyński w swoim wtorkowym „orędziu”. – To było przyzwolenie na przemoc. Może nawet wręcz nawoływanie do przemocy wobec ludzi, którzy myślą inaczej niż rząd – mówi Katarzyna Szyngiera.

– Historia XX wieku pokazała, że jeśli władza daje przyzwolenie na takie akty przemocy, to one się będą odbywały. Dlatego to, co wydarzyło się w środę, mnie nie dziwi, bo w naszym kraju zostały stworzone warunki, aby takie rzeczy mogły się dziać – dodaje.

„Panowie, rzeczywistość jest już inna”

Katarzyna Szyngiera ma ważne przesłanie dla wszystkich mężczyzn, którzy myślą, że kobiety da się stłamsić.

– Uczono nas od wczesnego dzieciństwa, że mamy być grzeczne. Nie odzywać się, jak starsi rozmawiają, a jak tatuś, wujek, dziadek nam coś mówią, to kiwać tylko głową. Nie! To już nie te czasy. Panowie, rzeczywistość jest już inna – mówi Katarzyna Szyngiera.

– To, że mężczyźni nie odrobili lekcji z feminizmu i nie zauważyli, jakie na świecie zaszły zmiany, to nie nasz problem. Był czas na nadrobienie tego. Kto nie zdążył – wypierdalać!

joanna.goscinska@rzeszow-news.pl

Reklama