Protest rezydentów w Rzeszowie. „Zdrowie Polaka w cenie Big Macka”

Chcą więcej zarabiać, by mieć pieniądze na dodatkowe, wysokospecjalistyczne kursy. Rzeszowscy rezydenci, lekarze-stażyści, przedstawiciele zawodów medycznych w sobotę protestowali w Rzeszowie przed Urzędem Marszałkowskim.

 

To był protest poparcia dla głodujących od 2 października młodych lekarzy w Dziecięcym Szpitalu Klinicznym przy ul. Żwirki i Wigury w Warszawie, którzy domagają się zwiększenia nakładów na służbę zdrowia do 6,8 proc. PKB w przeciągu trzech lat, likwidacji kolejek, rozwiązania braku personelu medycznego, likwidacji biurokracji w ochronie zdrowia i większych zarobków.

Rezydenci to młodzi lekarze, którzy są w trakcie robienia specjalizacji. Wynagrodzenie otrzymują z Ministerstwa Zdrowia.

#NiechJadą

W sobotę przed Podkarpackim Urzędem Marszałkowskim przy al. Cieplińskiego warszawskich młodych lekarzy wspierali stażyści i rezydenci, którzy pracują w rzeszowskiej służbie zdrowia. W manifestacji brało udział około 100 młodych lekarzy i przedstawicieli zawodów medycznych takich jak: pielęgniarki, fizjoterapeuci, czy ratownicy medyczni.

Protestujący wzięli ze sobą flagi Narodowego Funduszu Zdrowia oraz transparenty, na których widniał napis ze skandalicznymi słowami „Niech Jadą” wypowiedzianymi w czwartek w Sejmie przez podkarpacką posłankę PiS Józefę Hrynkiewicz: „#Niechjadą – ostatni gasi światło” oraz „2 pielęgniarki na  oddziale??? To jakby nie było nas wcale!”.

Młodzi przedstawiciele zawodów medycznych skandowali również: „Zdrowie Polaka w cenie Big Macka”. Skąd te protesty?  Bo młodzi lekarze nie godzą się na niskie płace. Lekarz-stażysta, który pracuje ponad 7 godzin i ma minimum dwa dyżury, dostaje 1800 zł na rękę. Lekarz-rezydent zarabia 2,2 tys. zł lub 2,5 tys. zł w zależności od tego, czy robi specjalizację deficytową, czyli taką, gdzie jest zbyt mało specjalistów, np. pediatrów, czy nie.

Są tylko ludźmi

Rezydent ma obowiązek w miesiącu odbyć trzy dyżury. W praktyce jest ich znacznie więcej, ponieważ młody lekarzom sugeruje się podpisanie klauzuli „opt-out”, a co za tym idzie, muszą  się zgadzać na przepracowanie w tygodniu więcej niż 48 godzin.

– Często nie jest to nasza decyzja. Kiedy nie zamyka się grafik, to padają sugestie, że czas podpisać klauzulę „opt-out” – wyjaśnia 30-letnia Katarzyna, rezydentka pediatrii w Szpitalu Klinicznym nr 2 w Rzeszowie.

Jak wygląda jej dzień pracy? Zaczyna od 7:00. Do 14:35 jest na oddziale, potem schodzi do Szpitalnego Oddziału Ratunkowego i tam dyżuruje do 7:00 rano następnego dnia. – Często padają oskarżenia, że śpimy na dyżurach. Dla nas przyłożenie głowy do poduszki  na 1,5 godziny to szansa dla pacjenta, że postawimy mu lepszą diagnozę. Nie da się 24 godziny na dobę funkcjonować na takich samych obrotach, bo jesteśmy tylko ludźmi – wyjaśnia Katarzyna.

– Na SOR-ze jestem tylko i wyłącznie dla pacjentów, nie dla siebie. Smuto się robi, gdy słyszę na dyżurze komentarze typu: „Po co ona wychodzi w ogóle z tego gabinetu?”. Lekarz też musi coś zjeść, wypić i skorzystać z toalety. Niektórzy pewnie powiedzieliby, że wystarczy założyć cewnik podłączyć kroplówkę i moglibyśmy funkcjonować dalej – dodaje.

System nie działa

Bądź na bieżąco.

Rzeszów News - Google NewsObserwuj nas na Google News!

Dlatego młodzi lekarze chcą zmian w  polskiej służbie zdrowia. Chcą wzrostu nakładów na służbę zdrowia z 4,4 proc., do 6,8 proc. PKB. Ich zdaniem tylko 1 proc. z tej podwyżki poszedłby na wzrost płac, reszta zostałby przeznaczona na diagnostykę i leczenie.

– To gwarancja bezpieczeństwa dla nas lekarzy, którzy leczą. I dla pacjentów, którzy do nas przychodzą – przekonuje Grzegorz Dworak, rezydent ginekologii w Szpitalu Klinicznym nr 2 w Rzeszowie.

– Kolejki do lekarzy wydłużają się. Pacjenci  nie mogą  czekać, nie mają czasu, by swoje zdrowie oddawać na szale niedofinansowanego systemu zdrowotnego. Domagamy się natychmiastowych działań od rządu. Domagamy się wzrostu płac, które dadzą nam gwarancję bezpiecznego leczenia – dodaje.

Dla młodych lekarze jest niepojęte, że w Rzeszowie pacjent na operację zaćmy czeka 8 miesięcy, na wizytę u endokrynologa 2,5 roku, a u okulisty 4 miesiące. Efekt? Coraz więcej osób leczy się prywatnie w powstających prywatnych przychodniach. A tych jest coraz więcej.  

– To wyraz tego, że nasz system nie działa – twierdzi Grzegorz Dworak.

Młodzi lekarze zwracają uwagę, że tylko 5 proc. pielęgniarek, które ukończyły w tym roku studia, pracuje w zawodzie. Niedoceniani są również ratownicy medyczni, mający pierwszy kontakt z pacjentem. Kuleje także fizjoterapia.

– W Polsce fizjoterapia jest kaleką, niefunkcjonującym tworem, który uniemożliwia pacjentom dojście do pełnej sprawności po ciężkim uszczerbku na zdrowiu. Stajemy się kalekami – zabiegi są odwlekane, bo nie ma na nie pieniędzy – mówił nam Grzegorz Dworak.

Lekarz musi mieć pieniądze

Rezydenci walczą również ze stereotypem lekarza domagającego się większych pieniędzy, by mógł sobie tylko kupić kolejną porcję kawioru. – Jeśli pacjent chce się leczyć na poziomie europejskim, lekarz musi mieć  pieniądze, aby na poziomie europejskim się doszkalać – mówią młodzi lekarze.

Przykładowo ginekolog, by mógł bezpiecznie wykonywać USG, musi zrobić cztery kursy, które kosztują 2,5 tys. zł każdy. Kursy umożliwiają robienia USG ciążowego, a jest jeszcze USG  onkologiczne, ginekologiczne w kierunku niepłodności. Niektóre kursy trzeba odnawiać co roku. NFZ ich nie refunduje.

– Lekarz po studiach może pracować bez dodatkowych kursów, ale nie będzie świadczył wysoce specjalistycznych usług, np. nie będzie diagnozował wad płodów. Może być tylko lekarzem w przychodni, a na dalsze postępowania, które są zalecane w ciąży, będzie odsyłał do kogoś innego. Chyba lepiej jest mieć jedną wizytę i wszystko zrobione, niż 4-5? – pyta retorycznie Grzegorz Dworak.

Coraz więcej młodych lekarzy słowa posłanki Hrynkiewicz „Niech jadą” bierze sobie do serca.

joanna.goscinska@rzeszow-news.pl

Reklama