Krzysztof Brejza w Rzeszowie: o aferze Pegasus nie przestaniemy mówić [WYWIAD]

– Jestem pewien, że podsłuchiwanie mnie miało wpływ na wynik wyborów parlamentarnych w 2019 roku – mówi senator Koalicji Obywatelskiej Krzysztof Brejza w rozmowie z Rzeszów News.

Krzysztof Brejza w sobotę (29 października) był na Podkarpaciu. Towarzyszyła mu żona, Dorota Brejza. Oboje najpierw spotkali się z mieszkańcami Strzyżowa, po południu przyjechali do Rzeszowa, gdzie w hotelu Grein przez kilkadziesiąt minut mówili o aferze Pegasus. Brejza jest w grupie kilku osób w Polsce, które miały założony podsłuch. 

Działająca przy Uniwersytecie w Toronto grupa Citizen Lab potwierdziła, że Krzysztof Brejza był 33 razy inwigilowany przy użyciu szpiegowskiego programu Pegasus. Jego telefon w 2019 roku, gdy stał na czele kampanii wyborczej Koalicji Obywatelskiej, był podsłuchiwany przez całą dobę. Służby zarządzane przez PiS miały dostęp do pełnej korespondencji Brejzy.

Zdjęcia: Sebastian Stankiewicz / Rzeszów News 

 

Brejza: PiS się zachwiał i zakiwał

Marcin Kobiałka: – „Pegasusowe śledztwo” prowadzi Prokuratura Okręgowa w Ostrowie Wielkopolskim. O szczegółach nie może pan mówić, tłumacząc to tajemnicą postępowania. To po co te „pegasusowe spotkania”? 

Krzysztof Brejza: – By mówić, że afera Pegasus była. By mówić o tym, co nam uczyniono. W sprawie afery toczymy 13 spraw, z czego 11 ma charakter cywilny, dwie są karnymi. Mówimy i będziemy mówić o liczbie materiałów wyprodukowanych przez telewizję publiczną opartych na kłamstwie.

Będziemy o tej aferze też mówić, by ta sytuacja komukolwiek z opozycji się nie wydarzyła. Ostatnio rozmawialiśmy z szefem komisji praworządności w Parlamencie Europejskim. Afera Pegasus wstrząsnęła europosłami, opinią Zachodu, że w państwie członkowskim Unii Europejskiej podczas wyborów użyto cyber broni.

A jaki był jej realny wpływ na wynik wyborów parlamentarnych w 2019 roku?

– W procentach nie jestem w stanie tego wskazać, ale władza miała dostęp do mojej pełnej korespondencji ze sztabowcami, politykami – Bartoszem Arłukowiczem, Adamem Szłapką, Jackiem Karnowskim, Małgorzatą Kidawą-Błońską, i wieloma innymi osobami, które tworzyły sztab – doradcami, ekspertami, PR-owcami…

Władza miała pełny dostęp do naszej taktyki, strategii, procesu układania list wyborczych, konferencji prasowych. Proszę pamiętać, że PiS zyskał większość zaledwie kilku mandatów. Jestem pewien, że wpływ afery na wynik był.  

W czwartek w Parlamencie Europejskim powiedział pan, że afera Pegasus to „europejskie Watergate”. Nie przesadza pan? 

– Nie. Afera Watergate była „jedynie” próbą założenia podsłuchu w sztabie wyborczym, a która została rozgryziona przez ochroniarza. Do podsłuchiwania nie doszło, ale sama próba doprowadziła do powstania komisji śledczej, która wstrząsnęła amerykańską sceną polityczną w latach 70. i zakończyła karierę prezydenta USA Richarda Nixona.

W aferze Pegasus, z mojego telefonu pozyskiwano informacje przez całą dobę. Pozyskiwały je służby wiceprezesa PiS Mariusza Kamińskiego. Operację prowadził Ernest Bejda, „prawa ręka” Kamińskiego. Bejda wymiksował się ze służb, trafił do PZU, a prokurator krajowy Bogdan Święczkowski, po wybuchu Pegasusa, zmienił pracę na Trybunał Konstytucyjny.

Jak posprzątacie Polskę po PiS?

– Przy Donaldzie Tusku pracuje zespół ludzi, opracowywane są również projekty ustaw, zmierzające do tego, by bardzo szybko, w ciągu 100 dni, przywrócić porządek konstytucyjny. 

To realne?

– To pewne, że tak będzie. Tego oczekują od nas wyborcy, a w państwie demokratycznym trzeba realizować wytyczne swoich wyborców. Jeżeli opozycja tego nie zrobi, nasi  wyborcy, którzy są wspaniałymi patriotami, i chcą żeby Polska była w Unii Europejskiej, drugi raz na nas nie zagłosują, nie darują nam tego.    

Bo PiS się chwieje?  

– Zachwiał, zakiwał się sam swoją polityką, swoim zakłamaniem, zakłamaniem własnego elektoratu. W pewnym momencie to jest już taka spirala kłamstw, z której bardzo trudno wyjść. Ostatnim przykładem zachwiania jest próba zapewnienia kadencyjności prezesom spółek Skarbu Państwa. Część działaczy PiS dostała sygnał, że trzeba się zabezpieczać,  tworzyć bunkier.

Oni wiedzą, jaki jest trend, wiedzą, że Koalicja Obywatelska wyprzedza PiS. Trend dla partii Kaczyńskiego jest dramatyczny. Takiego zawłaszczania państwa to ugrupowanie, które powstało w 2001 roku, nie miało wtedy na sztandarach. PiS odszedł od swoich źródeł ideologicznych. W tym ugrupowaniu byli taki politycy jak Paweł Kowal, Paweł Poncyljusz, Joanna Kluzik-Rostkowska.   

Dzisiaj są u was. 

– No tak, ale myślę, że dzisiaj, gdyby żył śp. prezydent Lech Kaczyński, PiS miałby inną twarz.  

Wybory za rok będą uczciwe? 

– Nie.

Skąd pan to wie?

– Mamy doświadczenie, w jaki sposób rząd ingeruje w procesy demokratyczne, w jaki sposób rząd rozbijał pracę  opozycji w trakcie poprzedniej kampanii wyborczej, w jaki sposób rząd promuje się środkami publicznymi kandydatów partii rządzącej. Przykładem są ostatnie wybory parlamentarne, samorządowe, europejskie. To objazdy z użyciem urzędów wojewódzkich, wykorzystywane do promocji wszelkich instytucji, spółek Skarbu Państwa, funduszy rządowych.  

Każda władza to robiła. 

– Nie robiliśmy tego. Żadna wcześniej ekipa, niezależenie od tego, jakie się ma poglądy – prawicowe, czy lewicowe, nie posunęła się do tego, żeby zniszczyć telewizję publiczną, uczynić z niej narzędzie do siania nienawiści, i żadna ekipa wcześniej nie posunęła się do tego, by niszczyć niezależnych dziennikarzy. Nie było tak, że koncern paliwowy należący do Skarbu Państwa [Orlen – przyp. red.] wykupił kilkadziesiąt dzienników lokalnych i portali, żeby szczuć na opozycję i promować partię rządzącą. To sytuacja anormalna.

Sprzedacie dzienniki Polska Press?

– Jestem zwolennikiem zdrowych mediów publicznych, maksymalnie odpolitycznionych. Podoba mi się rozwiązanie, żeby stworzyć organ, przy wsparciu rektorów szkół wyższych, może osadzony w konstytucji, który byłby niezależny od polityków, który kierowałby mediami publicznymi, wytyczałby twardy czas antenowy dla wszystkich ugrupowań. Żeby telewizja nie stawała się telewizją rządową.    

A wybory za rok w ogóle będą?   

– Są obawy, że nie. PiS ma dużo do stracenia. W swojej obsesji przekraczania prawa, niszczenia ludzi, w wielu przypadkach poszli bardzo daleko. Za daleko. Mają dużo stracenia od strony prawa karnego. Wiedzą, co zrobili, jak bardzo „przegięli” w pewnych sytuacjach. Wiedzą, że społeczeństwo oczekuje rozliczenia tego.

Żyliśmy dwa lata w pandemii, teraz jest wojna na Ukrainie, potworna drożyzna, szalejąca inflacja… Priorytet powinien być chyba inny – wychodzenie z kryzysu gospodarczego.         

– Nasi wyborcy oczekują praworządności. Łamanie prawa to też sprawa maseczek. Jestem pewien, że cały blok opozycyjny wystawi tak dobra ekipę, będziemy tak przygotowani personalnie do objęcia rządów, że poradzimy sobie ze wszystkim. 

Będzie wspólna lista wyborcza opozycji? 

– Jestem optymistą. Wierzę, że w ostatnim momencie ugrupowania opozycyjne dojrzeją do tego, by był jeden front. Przejdą przyspieszony okres dojrzewania.

Rozmawiał: Marcin Kobiałka 

redakcja@rzeszow-news.pl

Reklama