Zdjęcie: Sebastian Stankiewicz / Rzeszów News

Już wiem, co mogliby obiecać kierowcy MPK, by dostali podwyżki pensji. Że będą jeździć punktualnie. A z opóźnień nie będą się głupio tłumaczyć.

To, co od wielu miesięcy się dzieje w miejskiej komunikacji, woła o pomstę do nieba. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz JAKIKOLWIEK autobus MPK przyjechał na czas. Rozkład jazdy to jedna wielka fikcja, elektroniczne wyświetlacze na przystankach odmierzają minuty według czasu, który zna tylko MPK. Tam nic się nie zgadza. Nic. 

Wtorek, 4 października. Linia nr 34, przystanek Wyspiańskiego przy stadionie Resovii. Czekam na autobus, który ma przyjechać o godz. 7:54. Na obskurnym przystanku (to oddzielny temat) tłoczą się pasażerowie. Jestem pięć minut przed czasem. Czekają dzieciaki, młodzież, starsi, niepełnosprawni… 

Mijają 3 minuty po planowanym przyjeździe autobusu. Elektroniczna tablica pokazuje, że autobus będzie za 3 minuty. Nie przyjeżdża. Mijają kolejne 3 minuty, autobusu nadal nie ma, tablica cały czas pokazuje, że autobus przyjedzie za 3 minuty. Minuta w MPK trwa już… 6 minut. Na przystanku zniecierpliwienie. – Spóźnię się do pracy – denerwuję się.

Nie ja jeden. Pasażerowie nerwowo spoglądają na zegarki, podchodzą do rozkładu jazdy, patrzą na wyświetlacz. – Przyjedzie, nie przyjedzie? – zastanawiają się ludzie. Autobus jest  opóźniony już 10 minut, a wyświetlacz, jakby się uparł i miał pasażerów za idiotów, pokazuje, że autobus przyjedzie za trzy minuty. 

Autobusu nie ma już od prawie 15 minut. Wreszcie przyjeżdża. Podchodzę do kierowcy.

– Dlaczego autobus jest opóźniony aż 15 minut? – pytam.

– A to moja wina? – wzrusza ramionami kierowca.

– A czyja? Ja prowadzę autobus? – odpowiadam pytaniem na pytanie.

Bądź na bieżąco.

Rzeszów News - Google NewsObserwuj nas na Google News!

– No i co z tego? – kierowca jest w doskonałym nastroju. 

– Z tego, że ludzie jadą do pracy, do szkoły, na uczelnie. I będą spóźnieni – mówię. 

– To moja wina? – kierowca wciąż nie przejmuje się kilkunastominutowym opóźnieniem. 

I rzuca mi „radę”: „Było nie zaspać”. – Nie zaspałem – mówię. – To pana autobus jest opóźniony, nie ja, a ja pytam, dlaczego autobus ma tak duże opóźnienie – nie daję za wygraną. – Nie byłem na piwie – „tłumaczy” się kierowca.

– Tego nie powiedziałem. Pytam, dlaczego autobus nie przyjeżdża zgodnie z rozkładem jazdy – mówię. – I do kogo ma pan pretensje? – kierowca bawi się dalej ze mną w szermierkę słowną. – Do pana. Bo do kogo mam mieć? – pytam. – Autobus jest opóźniony 12 minut, a nie 15 – dyskutuje ze mną kierowca. 

– No może. O 12 minut za dużo – mówię. Kierowca wreszcie milknie. 

Piszę o tym, bo już mam dość miejskiej komunikacji. Notorycznie opóźniona, z kierowcami, którzy nierzadko wiozą ludzi jak ziemniaki, wiecznie naburmuszeni, nic niemogącymi, udającymi, że zepsute biletomaty to nie ich sprawa. Komunikacja z kontrolerami, którzy wszystkich pasażerów, którzy nie mają biletu z winy ZTM, traktują jak złodziei. 

Apeluję do miasta: – Przestańcie gadać (tak, gadać) o kolejkach nadziemnych, tramwajach, śluzach, inteligentnych skrzyżowaniach, ekologicznych autobusach, o rewolucji, którą zapowiadacie, a przyjść nie może. Zacznijcie naprawiać to, co jest! Tylko się nie spóźnijcie!

marcin.kobialka@rzeszow-news.pl

Reklama