Zdjęcie: Zuzanna Szela

Rzeszowska policja sprawdza, kto i dlaczego doprowadził do wytrucia pasieki w podrzeszowskim Chmielniku. Zginęło blisko 2,5 mln owadów z 66 rodzin!

Dramat rozegrał się 19 września w pasiece założonej przez Rafała Szelę. To jedna z kilku działających w okolicy pasiek. Jej działalność nie skupiała się jednak na typowej produkcji miodu. Najważniejsza była sama hodowla, stanowiąca zaplecze dla innych pszczelarzy w całej Polsce.

Niestety, starannie pielęgnowane, leczone i każdej nocy podkarmiane, a co najważniejsze o tej porze roku, właściwie przygotowane do zimowli rodziny zostały zdziesiątkowane.

Feralnego dnia zaplanowane były jedne z ostatnich prac w pasiece, pozwalające na przezimowanie pszczół. Około południa pszczoły spokojnie nosiły pyłek z rosnących na okolicznych łąkach nawłoci pospolitej i latały po wodę. Był piękny i słoneczny dzień, doskonałe warunki dla pszczół, również dla przegry, pierwszego oblotu młodej pszczoły.

Spokojnie czekałem do popołudnia na spowolnienie lotów pszczół, by zminimalizować ryzyko sprowokowania rabunków. Samo karmienie, jak zawsze, miało być przeprowadzone w nocy – opowiada Rafał Szela, pszczelarz.

Zdjęcie: Zuzanna Szela

To była totalna agonia

Wczesnym popołudniem, około 14:45, wszystkie plany musiały zostać zmienione. W pasiece był duży szum i niezwykle intensywne powroty pszczół do uli. Niestety, powracające pszczoły w dużej części spadały przed ulem.

Inne siadały na przedniej ścianie ula, przemieszczały się bezładnie i chwiejnie w rożnych kierunkach, falowały odwłokami i po chwili spadały na grzbiety z rozłożonymi skrzydełkami, wysuniętymi języczkami, poruszając nerwowo odnóżami. Przez wlotek widać było dużą liczbę pszczół leżących na dennicy, wewnątrz ula.

To była totalna agonia. Nie miałem żadnych wątpliwości – moja pasieka została zatruta. Po szybkim sprawdzeniu okazało się, że zatrucie dotyczy całej liczącej 66 uli pasieki – twierdzi Rafał Szela.

Pszczelarz w kilka minut ruszył autem po okolicy, by sprawdzić, czy nie są wykonywane zabiegi agrotechniczne na pobliskich łąkach, nieużytkach i kilku, dosłownie kilku poletkach kwitnącej gorczycy i gryki, czyli wszędzie tam, gdzie pszczoły mogły mieć pożytek. Pozostałe tereny porośnięte są lasami Pogórza Dynowskiego.

Rafał Szela szybko skontaktował się także z właścicielem najbliższej, oddalonej o kilkaset metrów pasieki, który nie zauważył podobnych objawów. Średni zasięg lotu pszczół to 3 km, tak więc w przypadku oprysku pól objawy powinny pojawić się w większości pasiek. Wystąpiły tylko w jednej.

Zimy nie przetrwają

Tego samego dnia policja została powiadomiona o możliwości popełnienia przestępstwa. Zawiadomiony został także prezes Koła Pszczelarskiego. Na miejscu policja zabezpieczyła próbki martwych pszczół. Adam Szeląg, rzecznik Komendy Miejskiej Policji w Rzeszowie, potwierdza. – Prowadzimy dochodzenie w sprawie zniszczenia mienia – mówi. 

Rafał Szela powiadomił również Państwową Inspekcję Ochrony Roślin i Nasiennictwa, Urząd Gminy, Powiatową Inspekcję Weterynaryjną, Wojewódzki Związek Pszczelarski w RzeszowieDo czasu zebrania się komisji ule zostały zabezpieczone i zamknięte. Celowość tych działań potwierdził Powiatowy Lekarz Weterynarii.

21 września, 46 godzin po zdarzeniu, komisja złożona z przedstawicieli wspomnianych instytucji, dokonała oględzin. W każdej rodzinie pszczelej były bardzo duże osypy pszczół. Pszczoły żywe nadal wykazywały objawy zatrucia. Bardzo mało pszczół obsiadało ramki, a w niektórych rodzinach można już było zaobserwować zaziębiony czerw.

Ubytek pszczół był już tak duży, że to co z tych rodzin zostało nie przetrwa samodzielnie zimy. Komisja również pobrała próbki do badań toksykologicznych, jednocześnie potwierdzając ostre zatrucie. Zaplombowane i zamrożone próbki zostały dostarczone i są aktualnie badane w Państwowym Instytucie Weterynarii w Puławach.

Zdjęcie: Zuzanna Szela

Walka z czasem trwa

W pasiece cały czas trwają prace pozwalające na uratowane tego, co zostało. Walka z czasem trwa. Warunki atmosferyczne utrudniają wszelkie prace. Z maksymalną ostrożnością i zgodnie z dobrą praktyką pszczelarską, dokonywane są kolejne łączenia rodzin, podkarmianie już połączonych i ostateczne zakarmianie na zimę.

Na dennice nadal spadają kolejne pszczoły z rozłożonymi skrzydełkami. Łączenie rodzin oznacza likwidację wielu matek pszczelich, starannie dobieranych, selekcjonowanych, tych zakupionych, jak również wychowanych w pasiece, cennych owadów.

Mieliśmy 66 praktycznie przygotowanych do zimowania rodzin. Wciąż walczymy, by cokolwiek przetrwało zimę – mówi Szela. 

Twierdzi, że straty są ogromne. Wartość pszczół i odkładów w każdym ulu to blisko 37 tys. zł. Konsekwencje zdarzenia będą jednak odczuwalne znacznie dłużej – koszty odtworzenia, utracony przychód windują straty do kwoty blisko 100 tys. zł. Pomimo tak trudnej sytuacji Rafał Szela nie traci wiary w odbudowę pasieki.

– Pasieka to moja pasja, możliwość połączenia przyjemnego z pożytecznym. Mojej sytuacji nie życzę nikomu. Dla kogoś pszczoła może wydawać się nieistotna, dla mnie była sposobem na godne i uczciwe życie. Bez pszczół nie jesteśmy w stanie normalnie egzystować – pszczoła to życie dla każdego z nas – mówi Rafał Szela.

Jak na razie, policjanci w prowadzonym dochodzeniu nikomu nie przedstawili zarzutów. Czekają na wyniki badań laboratoryjnych. 

Zdjęcie: Zuzanna Szela

(ram)

redakcja@rzeszow-news.pl

Reklama