Zdjęcie: Youtube.com / EOstrołęka

I tak oto kolejna droga zabawka idzie na śmietnik. Zrzuciliśmy się na nią wszyscy jako podatnicy – pisze Łukasz Sikora w najnowszej Emisji Weekendowej. 

W mijającym świątecznym tygodniu, trochę z dala od medialnego szumu, zapadła decyzja o ostatecznym zarzuceniu budowy „ostatniej elektrowni węglowej w Europie”, czyli obrosłego już niemałą legendą bloku energetycznego „C” w Ostrołęce. Dostępne gdzieniegdzie wyliczenia, których szczegółów rządowe spółki energetyczne za Chiny Ludowe nie chcą wyjawić, wskazują, że na karbonowego potwora o planowanej mocy 1000 MW wydano z grubsza półtora miliarda złotych.

Pamiątkowe „dwie wieże”, czyli ponad stumetrowe betonowe pylony, które zdążono w międzyczasie postawić, będą jeszcze przez jakiś czas pozować do zdjęć, ale z historycznymi fotografiami należy się spieszyć – zapadła bowiem już decyzja, że należy je rozebrać.

 

Temat kolejnego kopcącego bloku w pamiętającej niemalże czasy Stalina elektrowni w Ostrołęce (jej budowa zaczęła się w 1953 roku) pojawił się w AD 2016 i właściwie od razu wzbudził kontrowersje. PiS, na fali dubletowego wyborczego zwycięstwa, roztoczyło przed urzeczonym ludem potężne mocarstwowe plany gospodarcze, żeby wspomnieć jedynie o milionie elektrycznych aut made in Poland, czy tysiącach osiedli tanich mieszkań.

Niejako z rozpędu powstał pomysł pod tytułem, no ale dlaczego by nie postawić nowej elektrowni? I pomimo ziejącego smogiem kryzysu klimatycznego, licznych ostrzeżeń organizacji ekologicznych, a także zwykłego zdrowego rozsądku, nie była to idea uwzględniająca jakichkolwiek przesłanek mówiących, ażeby inwestować w energię czystą (a przynajmniej trochę czystszą). W końcu węgla mamy ponoć jeszcze na dwieście lat…

Oczywiście, ktoś może powiedzieć, że nie popełnia błędów ten, kto nic nie robi. W tym konkretnym przypadku nie będzie jednak łatwo obronić powyższej tezy. Nawet niezwykle skore do współpracy z państwowymi spółkami banki poczuły pismo nosem i konsekwentnie odmawiały kredytowania inwestycji, rozumiejąc istniejące realia gospodarcze. A jest przecież jeszcze Unia Europejska, czyli organizacja, której członkowie (w tym także Polska) zobligowali się do prowadzenia polityki na rzecz ochrony klimatu i środowiska. Naprawdę tak trudno było się domyślić?

I tak oto kolejna droga zabawka idzie na śmietnik. Zrzuciliśmy się na nią wszyscy jako podatnicy, podobnie jak na wybory Sasina, respiratory Szumowskiego, szpitale widmo Morawieckiego czy nagrody dla zapracowanego rządu Szydło. Ale zapewne to właśnie obecna europarlamentarzystka PiS miała rację: nam to się po prostu należało. Przecież nikt inny ich nie wybrał.

PS. Wszystkim wiernym i niewiernym Czytelniczkom oraz Czytelnikom życzę dobrych Świąt, aliści najprzód zdrowych.

Reklama