Zdjęcie: Pan Andrzej / Czytelnik Rzeszów News

Smród, dym i zatrute powietrze, którym nie da się oddychać. Ten problem pojawia się w sezonie grzewczym w okolicach ul. Wita Stwosza w Rzeszowie – alarmują mieszkańcy. Straż Miejska ma związane ręce.

MICHAŁ OKRZESZOWSKI

Ulica Wita Stwosza znajduje się na terenie osiedla Kmity. Budynek, z którego zdaniem okolicznych mieszkańców wydobywa się nieprzyjemny dym, wynajmowany jest pod działalność gospodarczą. Mieszczą się tam m.in. zakład kaletniczy, punkt przyjmowana przesyłek, zakład fryzjersko-kosmetyczny.

Problem zgłosił nam pan Andrzej, Czytelnik Rzeszów News. „On pojawia się tylko w dni robocze, około godziny 7:00. W sezonie grzewczym codziennie czujemy smród rozpalanego c.o. Nie można oddychać, ludzie idący do pracy, czekający na przystanku zasłaniają usta i nosy szalikami. Dym z komina ma różne barwy” – skarży się w liście do redakcji nasz Czytelnik.

„Zgłaszamy to do Straży Miejskiej, są interwencje, ale nic to nie pomaga” – zaznacza.

Okazuje się, że problem trwa już od kilku lat. – Temat jest nam dobrze znany. Zachodziły podejrzenia, że w piecu spalane są odpady ze skóry.  Przeprowadzaliśmy kontrole, ale nie trafiliśmy na żadne nieprawidłowości – mówi Janusz Barć z rzeszowskiej Straży Miejskiej.  

Bądź na bieżąco.

Rzeszów News - InstagramObserwuj nas na Instagramie!

W 2016 roku Wydział Ochrony Środowiska i Rolnictwa Urzędu Miasta wysłał do Straży Miejskiej pismo, by ta przeprowadziła kontrole. Od 3 do 16 listopada 2016 r. było ich siedem, ale nie wykazały nic niepokojącego.

– Dla przykładu, 9 listopada stwierdzono, że w kotłowni znajduje się tylko węgiel i drewno. 28 lutego 2017 r. też była kontrola, która nic nie wykryła – twierdzi Janusz Barć.

Strażnicy miejscy udawali się w tamte okolice w nocy, ale w powietrzu nie udało się wyczuć  żadnych podejrzanych zapachów, które świadczyłyby o spalaniu niedozwolonego „opału”. – Sprawdzaliśmy również, czy osoba, której to zarzucano składała deklarację dotyczącą odbioru śmieci. Wszystko było w porządku – słyszymy od strażników.

Straż miejska przyznaje jednak, że nie ma sprzętu, który pozwoliłby przeprowadzić dokładniejsze kontrole.

– Nie dysponujemy urządzeniami do badania zawartości dymu, popiołu, czy sadzy. Ciągle dostajemy skargi na trujący dym, ale wciąż nie ma dowodów. Pewnie zgłosimy tę sprawę do Wojewódzkiego Inspektoratu Ochrony Środowiska, żeby definitywnie zakończyć temat – zapowiada Janusz Barć.

redakcja@rzeszow-news.pl

Reklama