Reakcja na nasze teksty o warunkach na oddziale dziecięcym Szpitala Miejskiego w Rzeszowie przeszła nasze wyobrażenia. Czytelnicy zasypali nas listami.

Zaczęło się w sobotę od listu małżeństwa z Rzeszowa, które opisało, w jakich warunkach rodzice spędzają czas przy dziecku w szpitalu przy ul. Rycerskiej. Na list odpowiedział pan Sebastian, wypowiedziała się także dyrekcja szpitala.

Sedes i muszla lepią się od moczu

Otrzymaliśmy kolejny list.

Jestem mamą dwuletniego dziecka i przebywałam na oddziale dziecięcym Szpitala Miejskiego przy ul. Rycerskiej. Stan tego oddziału pozostawia wiele do życzenia. Dwulatek, to takie dziecko, które swoje paluszki włoży wszędzie tam, gdzie się tylko zmieszczą. Na oddziale jest po prostu brudno. Koło drzwi na podłodze jest brud, którego posprzątanie sprawia jakąś trudność? Zauważyłam, że sprzątany jest tylko tzw. rynek, a uliczki zostają, takie, jakie są. Masakra.

Przez dwa lub trzy dni pod łóżkiem leżała nakrętka, której posprzątanie zajęło zaledwie jedno machnięcie mopem, ale przecież po co ktoś ma zaglądać po mysich norach. Pomieszczenie nazwane łazienką, jest brudne. Sedes i muszla lepią się od moczu. Przecież posprzątanie tego zajęłoby chwilkę, a jak poprawiłoby stan tego pomieszczenia. Wystarczyłoby też raz dziennie przetrzeć domestosem i byłoby ok. Ale przecież panie sprzątające są najlepszymi specjalistkami.

Łazienka nie posiada gniazdka. Nie rozumiem dlaczego? Rodzic przebywający z dzieckiem na oddziale chciałby raz na jakiś czas umyć i wysuszyć głowę w tym pomieszczeniu, a nie obnosić się z suszarkami po salach szukając sprawnego gniazdka!

Zderzenie z niechlujstwem

Co do toalet, to sprawa wygląda tak samo. Brudne muszle klozetowe, zlewy zachlapane wodą i przyschnięty brud. Chyba nikt z Państwa nie chciałby funkcjonować przez tych kilka dni w takich warunkach.

Dla normalnych ludzi przychodzących raz na jakiś czas do szpitala jest to niesamowite zderzenie z niechlujstwem i zaniedbaniami, a przede wszystkim z niektórymi ludźmi mającymi pomysły z kosmosu. W jednym czasie podawana jest kroplówka, śniadanie, przyniesiony nebulizator do inhalacji i jakby tego było mało, to jeszcze obchód Pani ordynator do tego.

Proszę Państwa, jest jeden rodzic na jedno dziecko. Jak on w tym czasie ma uspokoić zestresowane kroplówką dziecko? Jak ma je nakarmić ciepłym grysikiem (przecież, gdy kropówka się skończy, to grysik jest już zimny)? To powinno nazywać się hospital survival.

Za co 30 zł?

Bądź na bieżąco.

Rzeszów News - Google NewsObserwuj nas na Google News!

Organizacja beznadziejna i oczywiście trwonienie pieniędzy podatników, bo jedzenie idzie, niestety, w kosz. Pewnie by nie szło, gdyby mama miała możliwość podgrzania go w kuchence mikrofalowej. Ale szkoda jest wydać na kuchenkę mikrofalową 150 złotych, bo wolicie Państwo wyrzucać pieniądze do śmieci. Marnotrawstwo w biały dzień! To jest kolejny absurd!

Wyobraźcie sobie siebie na miejscu tych matek. Raczej jest Wam trudno. Albo taki obrazek: 6 rano, dwuletnie dziecko śpi, a tu wpada pielęgniarka z termometrem, włącza wszystkie górne światła. A ja pytam: po co? Przecież te termometry mają wyświetlacz i po jaki gwizdek jej światło? Traktowanie małych pacjentów jest tutaj co najmniej irracjonalne.

Jak Państwo skalkulowaliście odpłatność za pobyt matki w szpitalu, gdy chce być przy dziecku całą dobę? 30 złotych w takich warunkach? Pytam grzecznie: za co? Za pościel poszarpaną z nielicznymi dziurami i jakie traktowanie.

Może kogoś ruszy sumienie?

Matki odarte z godnego pobytu z dzieckiem śpią na podłogach, na materacach, przekimają noc nasłuchując oddechu dziecka na krzesłach, nienaturalnie zgięte w pół, a rano na wpół przytomne. To jest dramat! Jak ktoś, kto jest bezrobotny ma sobie opłacić pobyt w szpitalu, gdy dziecko leży tydzień? Jak ma przetrwać trudne chwile, gdy sama obawia się o zdrowie swojego dziecka?

W tych czasach ten oddział wygląda na patologiczny a nie na dziecięcy!

Świetlica: pomieszczenie w zasadzie potrzebne i fajne, ale co z tego, jak stan techniczny zabawek pozostawia wiele do życzenia. Pourywane uszy i niesprawne zabawki zagrażają życiu dzieci. To są maszkarony a nie zabawki! Chyba brakuje Państwu dobrego menadżera albo zdrowego rozsądku, czego Państwu życzę z całego serca. Może któryś z dyrektorów zleci jakąś reformę w postaci zakupu mikrofalówki albo nawet leżaków plażowych (no wiecie Państwo) takich składanych plastikowych. Może kogoś ruszy sumienie?

Z pozdrowieniami

Pacjentka z grudnia

Śródtytuły w liście pochodzą od redakcji

redakcja@rzeszow-news.pl

Reklama